9 maja 2018

Dreszczowiec.


Nie sądziłam, że jak sobie zniknę na jakiś czas, to ktokolwiek to zauważy, a jednak wiele głosów dotarło do mnie z pytaniami, czy nadal piszę bloga, kiedy coś nowego.

Pójdę na łatwiznę i zamiast kombinować z wyszukaną wymówką, po prostu przyznam się, że sporo się działo i od ostatniego wpisu –około 2 miesięcy temu, zdążyłam dwa razy poleżeć w szpitalu. O innych osobistych sprawach, które wstrzymały tutejszą produkcję nowości, jak wieczór panieński, wesele i ślub siostry, które były dla mnie ważne – to raczej na innej platformie. J

Miało być o mózgu, o innych medycznych pojęciach, ale pozwolę sobie to odłożyć na chwilę prywaty i zapodać Wam odcinek dreszczowca. W zasadzie miałam to odłożyć na życiowe „później”, ale kto wie, kiedy i czy, by to nastało…

Rozdział 1 (i krótko, a wymownie o nim, bo było to dawno i nieprawda, hehe.)




Rozdział 2.

 Na tydzień 9-15. kwietnia, przypadły kolejne rehabilitacje i wszelkie dolegliwości po pobycie szpitalnym do 20.03 cofnęły się. 


Zniknęłam, ponieważ znowu miałam mały epizod szpitalny.

Początkowo nieźle się wystraszyłam. W zasadzie to nie nieźle, a hardo się wystraszyłam. Będąc sama w domu, bez budzika obudził mnie naprawdę rozwalający migrenowy mózg ból w czaszce, czole, oczodołach, w s z ę d z i e, ból o mocy jakby mnie ktoś pulsująco i regularnie trzaskał siekierą. W gratisie zawroty głowy, uczucie nudności, napływającego smaku kwasu w ustach i przekonanie, że gdy spróbuję podnieść głowę, dojdzie do wymiotów. Nie miałam siły podnieść się, by dojść do łazienki, by tam chociaż opłukać twarz. Opłukać twarz, phh, zadzwonić po pomoc – tutaj też wahania, czy karetka, czy do kogoś z rodziny, by wiedzieli, gdzie jestem by wiedzieli, gdzie jestem, jakby co.

Dzień wcześniej dolegliwości zaburzeń czucia w prawej ręce z marca, jakby w całości przerzuciły się na stronę lewą. Dodatkowo wykonywałam wszystko na odwrót – to, co w prawo, przesuwałam w lewo i na odwrót, nie panowałam też nad ilością wkładanej w czynności siły, ponieważ nie czułam tego. Jeszcze zrobiłam się nieco „śnięta”, nie ogarniałam już powoli, co się dzieje. Tak naprawdę walczyłam już ze sobą, czy położyć się i czekać, czy spróbować dojść do telefonu, który był w kuchni, zadzwonić. Szłam, trzaskając przy tym i demolując połowę domu. Wazony i tym podobne elementy. Szłam po szkle. Wymioty nieco mi „pomogły”, ale i osłabiły. Zadzwoniłam do taty. Zostało mi już tylko czekać, bo nie miałam już siły wstać. 

W szpitalu nieporadne pielęgniarki nieudolnie przeszukały moje cienkie żyłki, by pobrać krew i tym podobne. Zobaczyłam znajome już mi twarze z izby przyjęć, pielęgniarzy i innych pracowników medycznych. Przyjęcie na oddział neurologiczny. Takie tam. Wystąpiły zmiany ogniskowe w prawej półkuli.

Naszprycowana wyjątkowo wielką ilością środków przeciwobrzękowych, sterydów, przeciwbólowych, minerałów i innych, otumaniona, ale dochodziłam do siebie.
Już po dniu, dwóch objawy się cofały, więc jestem niezłym fighterem, heh. 

Miałam motywacje – wesele, trzaskanie, przygotowania, ślub mojej siostry w kolejnym tygodniu; praca, której nie chcę stracić, bo pozwala mi chociaż trochę „żyć godnie”, bueheh, wola życia i w i o s n a (za okenm i w sercu), no i mocnym argumentem, było spotkanie z ważną dla mnie osobą, świeżo przybyłą zza granicy, wolałabym, żeby nasze pierwsze spotkania i czas po tylu latach wyczekiwany wyglądał inaczej niż spacer po szpitalnym korytarzu, ale cóż – przynajmniej wie na co się pisze. 

Naprawdę nie było źle, dostrzegając pozytywy. Pierwszy dzień w większej mierze przespałam, a drugiego dnia poznałam świetną Karolinę J, moją rówieśniczkę. Miałyśmy „salę młodzieżową”, zamontowali też tv, więc nie ominęłam odcinka Agenta :D,  pogoda sprzyjała spacerom, nawet opalaniu na szpitalnym podwórku, mogłyśmy doczytać zaległości książkowe, naśmiałyśmy się – groteskowo – z Pani „halo, halo” (tego nie jestem w stanie wyjaśnić pisemnie), pomarudziłyśmy na szpitalne żarcie, zawsze to lepiej z kimś w swoim wieku.

Tryb życia w szpitalu jest spokojniejszy, zwolniony, sympatyczny i pełen życzliwości. Pokój jest odpowiednio wywietrzony. Wiele się dzieje, a równocześnie jest czas na wszystko. Często narzekam na rozwalony totalnie harmonogram budzenia i kładzenia się spać, inny od codzienności. Tym razem jednak bardzo mnie to cieszy, bo po powrocie do domu czasem budzę się sama o 8 (rzadko), ale przeważnie o 9 bez budzika sama i mam cały dzień przed sobą – świetna zmiana! J 

Rozdział 3. Kiedyś pewnie napiszę o tym więcej, ale na ten czas tylko krótko:

Niestety, choć wielu osobom się wydaje, że jeśli nie leżę w szpitalu to jestem zdrowa, tak nie jest. 

Czasem u mnie nagłe zmiany planów, bez usprawiedliwienia się, wynikają nie ze złej woli... i NAPRAWDĘ nie chodzi mi o zachowywanie się jak pępek świata. Są pewne zdarzenia i fakty, którymi chciałabym się normalnie cieszyć, a nie mogę tak jakbym chciała ich przeżywać. Wypis ze szpitala nie likwiduje mojej choroby, przewrażliwienia i konieczności "przestrzegania prawidłowej homeostazy jonowej w zaostrzeniach choroby (w tym unikanie hipotermii), unikanie hiperwentylacji związanej ze stresem"

Pewne słowa czasem niezamierzenie ranią. Wiem, że w obie strony... Pewne zaś celowo są jak miecze, nie da się cofnąć ich ciosu. Pewne mam gdzieś i nie są w stanie już mnie zranić. J A pewne łechtają moje ego, hehe. :D 

Myślę, że tutaj urwę. 


M. 

1 komentarz:

  1. Na chłodno, z perspektywy czasu - piękne samozaoranie. Teraz widać jak na dłoni kto miał wtedy dobre intencje, a kto złe, kto miał
    rację a kto jej nie miał, kto był wierny, a kto niewierny, kto robił z siebie ofiarę, a kto był nią naprawdę. Szkoda ze niezrozumiałaś niczego z tego co wydarzyło się wtedy oraz później. Nie dasz sobie wytłumaczyć i będziesz szła uparcie w zaparte, nawet jeśli po latach widać jakie to było złe i jakie katastrofalne skutki potem przyniosło. "Nową przypowieść Polak sobie kupi, że przed szkodą i po szkodzie głupi". Po co było to wszystko - nie wiem.

    OdpowiedzUsuń

Zostaw po sobie ślad :)