11 kwietnia 2012

Refleksja nt. drogi do szczęścia


Służenie innym bez uczucia pokory jest jedynie zaspokajaniem egoizmu: zapatrzeniem się wyłącznie we własną osobę.
Mahatma Gandhi
ZNACZENIE MAŁYCH ELEMENTÓW
Życie dyktuje różne scenariusze. Każdy moment ludzkiej egzystencji, każda pojedyncza chwila, błaha rozmowa, nieistotne zdarzenie widziane kątem oka przypadkiem na ulicy ma wpływ na nasze JA, nasze cele i pragnienia, nasz nastrój w ciągu dnia, nasz plan na siebie, nasz stosunek do innych, nasze poglądy na społeczeństwo i różne jego aspekty. Nawet nie zdajemy sobie sprawy jak bardzo wszystko to uzależnione jest od rzeczy małych.
Małe rzeczy. Jak bardzo lubimy sobie konstruować drogę do szczęścia wybrukowaną małymi rzeczami. Wspaniała wizja: kupię sobie loda, na którego miałam ochotę cały dzień i cały świat stanie się bardziej kolorowy. Szczęście stanie się realne za jedyne 2 zł. Jednak, czy to nie jest błąd w nazewnictwie? Czy nie mylimy chwilowej wesołkowatej radochy ze szczęściem? Na ile wyceniamy własne szczęście?

POŚWIĘCENIE CZY EGOIZM DROGĄ DO SZCZĘŚCIA?
Kilka dni temu prowadziłam luźną debatę ze znajomą na temat miłości. Przyznała mi się, że dla niej definicją miłości jest przedkładanie szczęścia drugiej osoby nad swoje własne. Widziałam taką definicję już wielokrotnie w przeróżnych aforyzmowych mądrościach książkowych lub internetowych. Prawdę mówiąc wzbudziła we mnie mieszane uczucia, ponieważ według niej kocham prawdziwie całe otaczające mnie społeczeństwo, przynajmniej na ogół. Jestem na tyle skomplikowanym osobnikiem, iż scenariusz moje życia i wyżej wspomniane pojedyncze chwile, mniej lub bardziej istotne, stały się takim ingerentem, który uczynił mnie osobą często niestety ugłaskującą wszystkich wkoło i odkładającą własne szczęście na drugi plan. Nie chcę przedstawiać tutaj siebie jako miłosiernego samarytanina, zwyczajnie określam fakty, które niedawno zauważyłam. Na które coraz częściej ludzie zwracają mi uwagę. Nagminne stają się sugestie, by walczyć o swoje szczęście, będąc czasem egoistą.
Chciałabym umieć stać się zimną, chłodną jak kiedyś, to pomagało zdobywać własne szczęście. Jednak gdy wspominam ile osób musiałam wtedy odprawić ze złamanym sercem lub naruszonym zaufaniem biegnie mi dreszcz po plecach. Przecież „nie można budować szczęścia na czyimś nieszczęściu” i „stajesz się odpowiedzialny na zawsze za to, co oswoiłeś”. To sprawę znacznie komplikuje. Jednak i na to jest sposób. Nie można przecież popadać w skrajności i uzależniać się od rad innych. Nikt nie będzie żył za nikogo, nasze życie w naszych rękach. Nie należy nikogo celowo ranić, ale czasem jesteśmy przyczyną czyjegoś cierpienia niebezpośrednio, nie jesteśmy odpowiedzialni za zrodzone w kimś emocje. Nie możemy też być dożywotnio usidleniu przy kimś, ze względu na jego uzależnieniu od naszej osoby.
Egoizm, empatię, troskę o drugiego trzeba dawkować w odpowiednich proporcjach. Wszystko w normach zdrowego rozsądku i z nasyceniem serca.

ROZUM CZY SERCE?
Na to pytanie ludzie szukają odpowiedzi już od starożytności. Sądzę, że jednoznaczna odpowiedź nie istnieje, niestety. Jednakże moja opinia na ten temat chyba wreszcie się ustaliła. W ostatnim czasie naprawdę sporo nad tym rozmyślałam. Serce z pewnością przysłania i uniemożliwia logiczne myślenie, więc decyzje bywają pochopne, nazbyt emocjonalne. Są jednak przypieczętowane szczerą chęcią, więc czy naprawdę takie złe? Złe raczej nie. Raczej nie zawsze rozsądne. Według Platona-Największe zło to tolerować krzywdę. Kiedy serce czuje się tłamszone, rozum zaś uznaje takie położenie za najwygodniejsze- najrozsądniejsze, czy słuchać rozumu, czy serca, która czuje ucisk? Czas jednak zakończyć błahą polemikę. Według mnie serce nie może podejmować żadnej decyzji bez rozumu, a rozum nie może decydować bez uwzględnienia pragnienia serca.