Każde dziecko z oczekiwaniem wypatruje co roku tego
pełnego wiosny, pierwszego poranka czerwca. Otrzymuje małe podarki od
kochających rodziców, śmieje się w głos. Dzień ten jest również ważny dla
wcielającego się w jednym z filmów w postać Boga Morgana Freemana, jak i
wielkiego sługi bożego Jana Twardowskiego. Gdy jeden z nich, świętując rocznicę
swego urodzenia, zasiadał do pracy nad kolejnym elementem niemałego już zbioru
poezji autorskich
– optymistycznego tomiku Tyle jeszcze
nadziei, drugi uczył się roli do zdjęć kolejnego filmu, w którym zagra. Nie
są to przypadkowo wybrane postaci, które przywołuję. Poza datą urodzenia, łączy
mnie z nimi coś więcej – pasja. Z pierwszym – aktorstwo, z drugim – pisanie.
Odbądźmy jednak małą podróż w czasie:
Rok 1993. Z relacji osób dla mnie wiarygodnych
słoneczny, wtorkowy poranek, okolica godziny dziewiątej. Moja siostra otrzymuje
prezent z okazji Dnia Dziecka. Bynajmniej niebanalny, innowacyjny.
Względnie spory, na ten czas mało funkcjonalny. Nieświadoma przyszłości pełnej dziecięcych
sporów, wzajemnego gryzienia, wyrywania mleczaków za pomocą prawego sierpowego,
czytania sekretnych zapisków w pamiętniku, podjadania słodyczy, i tym podobnych
cudów niewidów, jeszcze się uśmiechała. Prezentem jest mały człekopodobny
zwierz- Szczurek. Konkretniej kolejny członek rodu Szczurków, siostra mojej
siostry. Pamiętam ten dzień, jakby to było wczoraj. W rzeczy samej. Słowa te
nie mijają się z prawdą – jestem przekonana, że nie byłabym w stanie odtworzyć dnia
wczorajszego, co zaś dopiero, by mówić o tak odległych terminach. Czasem
przyprawia mnie o dreszcze świadomość, że z bieżącym rokiem przemija okres
mojego „naście” i spada na mnie „dzieścia”, aczkolwiek jako osoba raczej
optymistycznie nastawiona do życia, wiem, że jak na datę urodzenia przystało,
trzymam w sobie wieczne dziecko, niczym literacki twór Jamesa Matthew Barrie,
żyjący w Nibylandii.
Na moją Nibylandię składało się kilka środowisk: swojskie-domowe z
całą moją rodziną razem wziętą, podwórkowe, czyli jak Magda była małym lompem(z
naciskiem na małym), szkolno-hobbystyczne, gdzie kształtowała swoje walory osobowościowe
i umiejętności naukowe, hobbystyczne oraz rodzące się za młodu i trwające do
dziś, moralne.
Nibylandia jest krainą Wiecznego Dzieciństwa,
Marzeń i Wyobraźni. W Nibylandii mieszkają Wróżki, piraci, syreny, i rozmaite
nienazwane stworzenia. Moimi Wróżkami były dwie kobiety jednej krwi – babcia i
mama. Babcia najlepsza na świecie(jak rzecze pewnie każdy wnuk o swej własnej)
była czarodziejką kubków smakowych. Nie jest tutaj obce stwierdzenie „niebo w
gębie”. Wspaniałość wytworów kulinarnych mojej babci, sięgała nieba. Nie ma
mowy, by nie dodawała ona do swoich smakołyków odrobiny magii ( nie mam na
myśli przyprawy do zup, choć ujęcie tego elementu zapewne również było
nieodstępnym punktem programu w kucharskich potyczkach mojej Wróżki od żywienia).
W pamięci mam piosenkę z przedszkolnych akademii z okazji Dnia Babci: U Babci jest słodko, świat pachnie szarlotką w wykonaniu
moim i innych dumnych ze swoich babci i dziadków wnuków. Podobną moc ma moja
mama. Już za sam fakt, że mnie urodziła powinnam być jej dozgonnie wdzięczna.
Jako mała dziewczynka swoją wdzięczność za
poświęcenie i oddanie w sprawy jej wychowania lubiłam ukazywać w licznych
wierszach na jej cześć. Był to jednak początek mojej kariery pisarskiej, która
w dalszej części objawiła się napisaniem dwóch niedługich książek na etapie
czwartej klasy w Szkole Podstawowej (jednej nagrodzonej ogólnopolskim
wyróżnieniem), wielu wierszy, esejów, bajek, felietonów. Większość schowana do
szuflady. Kilka jedynie pokazane bliższym znajomym.
Drugie środowisko - mowa o
podwórku – jo i wszystkie synki z placu dziennie my grali za bajtla w
szukanego, bujali się na klopsztandze, pili my dużo tyju, co by nom rześko
było, taplali my się w błocie, grali my we fusbal, ciepali my głupie afy na
zawody, kto gorszo ciepnie,chytali my chroboki a potym straszyli mi nimi młodsze
dziołszki. Z nimi mom richtich dużo wspomnień, kere mi nigdy ze łba nie
wylejzom i nie pozwolą zapomnieć o śląskich korzeniach.
Już w przedszkolu opanowałam umiejętność czytania,
pisania, liczenia i mówienia w języku angielskim na poziomie podstawowym, więc
w szkole- co tu kryć- szło mi co najmniej dobrze. Ma to związek z próbą
dorównania starszej siostrze. Cóż…dobrze, że od małego szukałam wzorców i
autorytetów, z których mogłam czerpać to, co dobre. To tutaj- w szkole
- stawiałam też pierwsze kroki w pasji, którą kontynuuję aż do dnia
dzisiejszego – graniu w teatrze. Pierwszym kołem zainteresowań tego typu było
Kółko Teatralne Klakier. To tam zagrałam swoje pierwsze role drugoplanowe, co
wyostrzyło mój zmysł artystyczny. Być może gdyby nie to, dziś nie uwielbiałabym
teatru, bycia aktorką, publicznych występów. Nigdy nie kryłam wdzięczności jaką
czuję w stosunku do wszystkich ludzi, z którymi współtworzyłam lub z którymi w
dalszym ciągu pracuję nad wszelkiego rodzaju przedsięwzięciami teatralnymi - takimi
jak kółka, warsztaty czy też teatr amatorski. Sądzę, że czasem warto odpuścić
starania o wysokie noty z przedmiotu mniej istotnego dla dalszej ścieżki
życiowej, a bardziej poświęcić się dla pasji. Dlaczego? Czy działalność, z
którą nie planuję dalszej przyszłości zawodowej, której nie traktuję jak źródło
utrzymania, może zostać postawiona nad obligatoryjnie nadane przez system
oświaty przedmioty? Powiadam: Może. Wszystko ma swoje priorytety, niestety.
Wszystko ma swoje wady, zalety.
Hierarchia wartości, obowiązki, przyjemności(tutaj wtrącenie wzmianki o
kolejnej pasji- muzyce, która wspaniale wypełnia każdą lukę w moi świecie. Jestem
melomanką, a przy tym wszystkim dodatkowo kocham zagłębiać się w teksty
piosenek). Dla mnie priorytetem nad odhaczaniem punktów wymierzonych przez
statut szkoły, był rozwój siebie, kształtowanie osobowości, praca nad wadami,
uwalnianie się od ran przeszłości. Na to wszystko pozwala mi gra. Gra na
scenie. Gra dla pasji, dla ludzi, dla siebie. Pieniądze to nie wszystko. Jak
wypowiedział się swego czasu polski aktor Dariusz Majchrzak: Żeby grać na
scenie, trzeba posiadać odpowiedni warsztat. Żeby zaś posiadać warsztat,
trzeba włożyć w to wiele pracy
i starań. W młodych ludziach pełno jest zapału, przesłanki celowe jednak bywają
różne. Dobrze, że jeszcze promuje się kulturę wysoką, daleką od miejskiej
łaciny, rozrywki ograniczonej do piątkowych wizyt klubie i luk w pamięci
spowodowanych nadmiarem korzystania z używek. Dobrze, że są osoby, które cenią
codzienność pełną długich wycieczek rowerowych z miłością do oddychania pełnym
tchem, śmiania się na głos, radości z każdego dnia - szczególnie tego z rześką
zielenią kwitnących liści na tle błękitu nieba. Nie mam zamiaru prawić
moralitetu bez końca, jednak sądzę, że w dużej mierze to właśnie moja moralność
i religijność jaką wpoili we mnie rodzice, nauczyciele, znajomi kapłani jest
główną przyczyną tego, jaka jestem, będąc w takim, a nie innym miejscu. Stąd
pójdę dalej małymi krokami, czasem przebiegnę truchtem. Jedno jest życie, więc
nie można sobie pozwalać na to, by przestać się nim cieszyć. Dzisiaj odkręcając
butelkę popularnego napoju niegazowanego z napisami od wewnętrznej strony
nakrętki (swoją drogą pojawiającymi się tam od ROKU 1993 – cudowny rocznikJ)
odczytałam CARPE DIEM! Zatem, do dzieła.